23 lutego 2008

Latający plac Bema

Czytając blogi mam często odczucie, że ich autorzy wcale siebie nie czytają. Piszą dla innych, zapominając, że w oryginale blog był pamiętnikiem. Ja za to chętnie bym czytał, problemem jest, że nikt tutaj nie pisze. Ani słowa, nic ... ponad rok ciszy. I na nic wielokrotne odświeżanie strony i apele publiki. Aż do dziś.

Ale do rzeczy - to był bardzo udany rok. Wiele rozpoczętych inwestycji, kilka zakończonych, kilka rozczarowań i dużo radości. Ponieważ marudzić jest najłatwiej, to oddam się goryczy i opiszę moje rozczarowanie inwestycją Ghelamco na placu Bema. Już od czasu projektu (realizacyjnego) było widać, że nie będzie to perła wrocławskiej architektury. Ale na miłość boską, żeby aż tak? Ok. o urodzie nie dyskutujmy, rzecz gustu, ale urbanistycznie przecież to jest potworek. Miał być piękny dziedziniec z kafejkami i wielkomiejskim klimatem (znacie warszawski Metropolitan?), a jest głuche podwórko na które wchodzi się ciasnymi bramami. Klaustrofobicznie, nudno i nieciekawie. Chociaż tyle, że pracownicy Google we Wrocławiu mają gdzie zejść zapalić. Na dodatek cały budynek unosi się metr nad ulicą, co skutkuje najbardziej bezsensownym rozwiązaniem - murkiem z barierką od strony ulicy Bema. Tak zaściankowego rozwiązania próżno szukać na świecie. Tragedia. Wrocław dorobił się kolejnej blizny. Co jednak i tak nie odebrało mu uroku. Nie tak łatwo nas pokonać.

1 komentarz:

Anonimowy pisze...

Myślę, że stanowczo przesadzasz, mogło być dużo gorzej, znacznie paskudniej i obskurniej. Można też było pomalować go na żółto, wtedy było by znacznie gorzej, więc nie dramatyzuj, tylko ciesz się, że nie jest jeszcze gorzej.